23 kwietnia
podczas IV Wieczoru Miłosierdzia naszym przewodnikiem biblijnym był niewierny
Tomasz z Ewangelii św. Jana (20, 19 – 29). Po wysłuchaniu Ewangelii nasze
siostry wprowadziły nas w rozważania tej perykopy. Jezus przychodzi do
zalęknionych uczniów, którzy za nim tęsknią. Jest to spotkanie leku przed
śmiercią z reki Żydów z Tym, który pokonał śmierć i żyje. To spotkanie zostało
porównane do naszego czekania w zamknięciu na cud - na Tego, który nam
przebacza wszystkie grzechy.
Apostołowie
przebywają w Wieczerniku, którego drzwi są zamknięte ze strachu przed
ludźmi i przychodzi Jezus z ranami otwartymi z miłosierdzia do tych samych
ludzi. Te obrazy ujawniają wyraźnie wolę Boga, który nie godzi się na
pozostawienie kogokolwiek bez szansy zbawienia. Miłosierdzie jest otwarte jak
nigdy nie zabliźniająca się rana, która nie dlatego się nie zabliźnia, że jest
nieuleczalna, ale po to, by leczyć – nawet tych raniących niedowierzaniem. W
Wieczerniku nie ma jednego Apostoła - Tomasza Didymosa, czyli Tomasza
Bliźniaka. Miał rzeczywiście brata albo siostrę, ma być symbolicznym
bliźniakiem każdego z nas czy może bliźniakiem Jezusa? Jak stać się bliźniakiem
Jezusa Chrystusa? Chyba tylko poprzez blizny. Poprzez przyjecie z miłością
wszystkich ran, które – wydaje się niesprawiedliwie – zadaje życie, a które do
Jezusa nas bliźniaczo upodabniają i są biletem do Nieba. Przydomek Didymos
można też tłumaczyć jako ktoś dwojaki, podwójny.
Dlaczego Tomasza – jednego z
Dwunastu – nie było przy apostołach w tak ważnej chwili? Jakby był apostołem
tylko z nazwy, a w rzeczywistości nie dowierzał Bogu. A niewiara zamyka,
odcina, pozostawia gdzieś na zewnątrz. I Jezus na taki stan rzeczy się nie
godzi – przychodzi jeszcze raz specjalnie dla Tomasza. Pozwala mu dotknąć ran,
jakby wydawał się w jego ręce - „masz Mnie do dyspozycji, możesz zrobić ze mną
co chcesz”. Uczy tym samym takiej postawy oddania się dla Niego – w pełni
zdania się na Jego wole wiedząc, że chce On dla nas tylko dobra. Dzięki temu
spotkaniu Tomasz wykrzyczał „Pan mój i Bóg mój” wyznając w ten sposób swoją
wiarę.
Następnie
omówiony został kolejny uczynek miłosierdzia – Modlić się za żywych i umarłych.
Pozornie proste, bo modlitwa mniej lub bardziej jest czymś oczywistym w naszym
życiu. Czy jednak pamiętam, że taka modlitwa jest nie tylko spełnieniem czyjejś
prośby „westchnij za mną” albo poczucia obowiązku „dziś rocznica śmierci”, ale
jest uczynkiem miłosierdzia? Czyli jest tym, co Jezus polecił nam stosować na
naszej drodze do nieba. Według katechizmu modlitwa jest wzniesieniem duszy do
Boga lub prośbą skierowaną do Niego o stosowne dobra. Modlitwa to rozmowa, to
serdeczne spotkanie dwóch przyjaciół – Boga i człowieka. Nie jest jednak
prostym modlić się w ten sposób, dlatego cały czas każdy z nas uczy się modlić
– a ta nauka jest możliwa tyko przez praktykę.
Wzorem osoby,
która swój dialog z Bogiem prowadziła w sposób szczególny jest m.in. św.
Franciszek z Asyżu, o którym mówi się, ze był mężem modlitwy. Modlitwa
Franciszka nie była zwykłym recytowaniem wyuczonych słów: On modlił się całym
sobą, zapraszał do modlitwy cale stworzenie, wychwalał Boga w każdym czasie i
okolicznościach. Umiał modlić się wszędzie, ale też szukał specjalnych miejsc
na modlitwę – tak jak Tomasz Apostoł chciał włożyć rękę do boku Jezusa, dlatego
chował się w rozpadlinach skalnych, by czuć się jak w ranie Serca Jezusowego. I
to właśnie podczas modlitwy otrzymał stygmaty – święte znaki na rekach, stopach
i boku upodabniające go do Jezusa.
Na zakończenie każdy
z nas mógł podejść do specjalnie przygotowanego wizerunku Jezusa Miłosiernego z
raną w sercu. Do tej rany mógł włożyć rękę, poczuć się jak św. Tomasz Apostoł i
wyciągnąć z rany cytat z „Dzienniczka” św. Faustyny. Natomiast z koszyka
znajdującego się obok wylosować imię osoby za, którą będzie się modlić do
kolejnego Wieczoru Miłosierdzia. (Imiona wcześniej zapisywaliśmy na
przygotowanych karteczkach i wrzucaliśmy do koszyka, który był położony przez
jedną z sióstr pod wizerunkiem Jezusa).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz